Zdaję sobie sprawę, że od naszego wesela minęło półtora roku i relacja z podróży poślubnej powinna ukazać się już dawno temu. Jednak myślę, że każdy z nas wie, że nie zawsze w życiu jest tak jak tego chcemy. Czasami możemy sobie planować, a i tak nic z tego nie pójdzie po naszej myśli. Tak też było u mnie. Podróż była spełnieniem moich marzeń, wręcz nie mogłam się doczekać kiedy wszystkim się z Wami tutaj podzielę. Niestety tuż po niej wydarzyły się pewne sytuacje, przez które odechciało mi się wszystkiego – nie widziałam sensu dosłownie w niczym. Nie byłam w stanie stworzyć wtedy takiej relacji z wesela czy podróży jak tego chciałam. Każdego dnia skupiałam się, aby odnaleźć swoje zagubione szczęście. W pewnym momencie zaczęłam mieć fizyczne objawy swojego załamania. Między innymi miałam trudności z oddychaniem, bolało mnie serce. Wybrałam się do lekarza rodzinnego, a potem do kardiologa. Okazało się, że jestem zdrowa. Jedyna recepta jaką dostałam – mniej się stresować. Wiecie co jest zabawne? Akurat po tej wizycie zaczęła się lawina nieszczęść, o której pisałam pod jednym zdjęciem na Instagramie. Dosyć niedawno dowiedziałam się w rozmowie z Anią z Blue Kanagroo, że w tym czasie miałam nerwicę. Na szczęście udało mi się z nią samej uporać i jest już wszystko w porządku. Aktualnie jestem też po sesji, więc wreszcie mogę na spokojnie zabrać się za pisanie postów o mojej i Pawła podróży poślubnej.

W pierwotnych planach zamierzaliśmy polecieć gdzieś za granicę. Jednak zobaczyliśmy, że pogoda w Polsce w tym czasie ma być naprawdę piękna i pomyśleliśmy, że może jednak tu zostaniemy. W swoim życiu nawet po naszym kraju stosunkowo mało podróżowałam, a razem z Pawłem to już praktycznie wcale. Stwierdziliśmy, że to jest dobra okazja, żeby zrobić sobie taki trip po całej Polsce. Jako że oboje nie mamy ani samochodu ani prawa jazdy i chcieliśmy mieć piękne zdjęcia z całej wyprawy, wspólny wyjazd zaproponowaliśmy mojemu bratu, który jest fotografem. Arek dodatkowo pomógł nam w organizacji podróży, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni.

Z Warszawy wyjechaliśmy z samego rana 10 sierpnia 2015 roku. Pierwszym celem naszej podróży był Lublin. Po dotarciu na miejsce zaparkowaliśmy na Placu Zamkowym i swoje kroki skierowaliśmy w kierunku Zaułka Hartwigów. Nazwa miała na celu upamiętnienie jednej z najważniejszych lubelskich rodzin – właśnie rodziny Hartwigów.  Czytałam, że Edward Hartwig wielokrotnie fotografował to miejsce, więc jego wybór nie jest przypadkowy.  A samemu mężczyźnie się nie dziwię – jest tam naprawdę pięknie, a schody robią wrażenie. Ale ja jestem ich miłośniczką – oczywiście dopóki nie muszę za dużo po nich chodzić. To już nie należy do moich pasji.;)

Następnie przeszliśmy się przez Rynek w okolice pomnika Piłsudskiego, bo mieliśmy z Pawłem ochotę na smoothie z McDonald’s. Bardzo się cieszę, że tam trafiliśmy, bo Plac Litewski jest naprawdę piękny! Dodatkowo stała wówczas kurtyna wodna, na której widoczna była tęcza. Niesamowity widok! Niestety nie zrobiliśmy zdjęcia, bo była cały czas oblegana przed ludzi. I dobrze! W końcu po to tam została wtedy zamontowana, żeby z niej korzystano. :)

Następnie wybraliśmy się na spacer po uroczym lubelskim rynku aż dotarliśmy na taras zamkowej wieży. Uwielbiam punkty widokowe i za każdym razem kiedy jestem w jakimś mieście to staram się dotrzeć do takiego miejsca. W Gdyni nie byliśmy, bo chcę poczekać z tym do lata, a w Jeleniej Górze i Szklarskiej Porębie niestety nie udało mi się go znaleźć, nad czym ubolewałam. Tym razem widoki również mnie nie zawiodły. Panorama miasta ze szczytu trzynastowiecznego donżonu zapierała dech w piersiach. W powrotnej drodze obejrzeliśmy jeszcze znajdujące się w wieży wystawy, między innymi o więźniach zamku lubelskiego.

    

 

Po zejściu na dół jednomyślnie stwierdziliśmy, że najwyższy czas na posiłek. Tyle się naczytałam zachwytów Elizy Wydrych na temat restauracji Stół i Wół, że musiałam tam iść zjeść. Jednak mój brat chciał wcześniej pokazać nam knajpę Ceska Pivnica, w której kiedyś już był i bardzo mu się tam podobało.

 

Okazało się jednak, że nie uruchomili tam jeszcze pieców, więc zrezygnowaliśmy i skierowaliśmy swoje kroki w upragnione przeze mnie miejsce, haha. :D  I wiecie co? Nie dziwię się, że Fashionelka tam często bywa. Jak dla mnie to miejsce jest rewelacyjne. Jeśli będę jeszcze kiedyś w Lublinie to na pewno tam zajrzę. Wystrój i klimat knajpy spełnił moje oczekiwania a jedzenie oraz napoje były świetne. Burgery, które otrzymaliśmy, były ogromne i przepyszne. Zdecydowałam się na wersję chicken z panierowaną, marynowaną piersią z kurczaka, sałatą rzymską, świeżym ogórkiem, pomidorem oraz sosem Reuben’a. Na samo wspomnienie mam na niego ochotę!

Naszą wizytę w Lublinie zakończyliśmy w Ogrodzie Botanicznym UMCS, czyli miejscem idealnym dla mnie. Im więcej natury i zachwycających oczy widoków tym lepiej! Podobno w okolicach maja jest tam najpiękniej, ale mogę z czystym sercem stwierdzić, że w sierpniu też było cudownie. :) Wiecie czego tylko żałuje z tego dnia? Braku makijażu na mojej twarzy, która akurat wtedy jak nigdy no make-up nie prezentowała się najlepiej, co zobaczyłam dopiero na zdjęciach. Chociaż chyba najgorzej nie jest?:D

23 komentarze

    1. Śmieszna sytuacja z tym zdjęciem była, bo jak brat je robił to ludzie się dziwnie na niego patrzyli. Śmialiśmy się, że myślą sobie „Przyjechał turysta i zamiast robić zdjęcia zabytkom, to kałużę fotografuje.” :D

  1. Przepiękne macie zdjęcia :) Gratuluję Wam ślubu i wytrwania w związku. Niestety jest co raz mniej szczęśliwych par. Dobrze, że Wam się udało :) Ja z moim narzeczonym też myślimy, żeby na podróż poślubna wyjechać gdzieś za granicę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *