100_5293a

„Czy to nie jest śmieszne, że cała wiedza pochodząca z zewnątrz usiłuje cię skłonić, abyś uwierzył w to, że nie jesteś nikim innym, jak tylko latającą pchłą we wszechświecie? Ale to co pochodzi z twojego wnętrza, mówi ci wyraźnie i jednoznacznie, że to ty jesteś w centrum i wszystko należy do ciebie!”

Kto z was nie zna książki autorstwa Johna Boyne pod tytułem „Chłopiec w pasiastej piżamie”? Ja pamiętam jak dziś emocje jakie we mnie wzbudziła,  a także łzy spłynęły po mojej twarzy podczas jej lektury. Kiedy zobaczyłam dzieło Marianne Fredriksson „Simon i Dęby” moje serce mocniej zabiło. Wiedziałam, że muszę koniecznie ją przeczytać! Musiałam długo na ten moment czekać, ale kiedy wreszcie zasiadłam do jej lektury byłam pewna, że nie oderwę się od niej do ostatniego zdania.

Historia dwóch żydowskich chłopców w obliczu drugiej wojny światowej wydawała mi się niezwykle interesująca i absorbująca.  Niestety czasami dzieje się tak, że jedynie sam pomysł na fabułę jest znakomity, a wykonanie pozostaje wiele do życzenia. Tak było i tym razem. Marianne  Fredriksson nie stworzyła złej książki. Nie mogę powiedzieć, że męczyłam się podczas jej lektury. Jednak po przeczytaniu ostatniego zdania czułam niedosyt. Czegoś mi brakowało. Właśnie wówczas przypomniałam sobie o tym co wywołała we mnie książka Johna Boyne. Lawinę uczuć. I tu nie chodzi, że historia głównego bohatera miała potoczyć się tak jak w „Chłopcu w pasiastej piżamie”.  Chodzi tu o jakiekolwiek uczucia, które sprawiałyby, że bohaterowie staliby się dla nas kimś więcej niż zwykłymi postaciami z książki.  Kolejne wydarzenia z ich życia nie robiły na mnie żadnego wrażenia, kolokwialnie mówiąc – spływały po mnie. Nie czułam ich uczuć, często nie potrafiłam zrozumieć ich toku myślenia czy działania. A w moich oczach nie pojawiła się ani jedna łza…

Postawiłam Marianne Fredriksson wysoką poprzeczkę.  Po książce „Simon i dęby” spodziewałam się dzieła na poziomie „Chłopca w pasiastej piżamie”. I o ile sama fabuła spełniła moje oczekiwania, to brak emocji w kolejnych pustych zdaniach bohaterów, wszystko zaprzepaścił. Brak wyczuwalnej miłości, przyjaźni… Negatywne uczucia były przekazywane tak płytko, że aż ciężko było w nie uwierzyć. Nawet moment w którym tytułowy chłopiec dowiadywał się o swoim pochodzeniu kompletnie mnie nie ruszył. Ciężko cokolwiek mi teraz pisać na temat tej pozycji, bo mam tak mieszane uczucia, czuję taki zawód, że… aż brak mi słów.

Pomimo wszystko, jest to pozycja warta poznania chociażby właśnie ze względu na ciekawą i intrygującą fabułę. Jeżeli interesuje was taka tematyka, to myślę, że powinniście dać szansę Marianne Fredriksson i jej książce. Decyzję pozostawiam jednak w waszych rękach.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Replika, a jeśli zakupisz książkę klikając jedną z opcji poniżej, ja otrzymam z tego niewielką prowizję:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *