Jednego marzenia nigdy nie spełnię. Choćbym nie wiem jak chciała, ile z siebie dawała – ono nigdy w życiu się nie zrealizuje. Mogę poczuć jego namiastkę, ale tylko tyle.
Jednego marzenia w swoim życiu nie spełnię. Nie nadejdzie dzień w którym będę mogła nazwać siebie Warszawianką. To nic, że kocham ją tak jak żadnego innego miejsca na świecie i być może o wiele bardziej niż niektórzy rodowici Warszawiacy. Ostatnio idąc Tamką rozmawialiśmy z koleżankami o pracy jako przewodnik. Powiedziałam, że chciałabym mieć licencję jako przewodnik ogólnie po całej Warszawie, a nie przykładowo w jakiś konkretnym muzeum. Jedna z koleżanek powiedziała wtedy, że kiepsko jeśli pada deszcz, a mimo to musiałabym iść oprowadzać wycieczkę. Na to druga z koleżanek zaczęła się śmiać, że jeśli chodzi o chodzenie po Warszawie i opowiadanie o niej to mi nawet deszcz nie przeszkadza. I taka jest prawda…
Dlatego za każdym razem kiedy usłyszę określenie „słoik” będę się wzdrygać, że to o mnie, bo przecież urodziłam się i wychowałam w innym mieście. Za każdym razem ten zwrot mnie boli, bo do słoika mi od początku było daleko. Nie chciałam tu tylko studiować. Chciałam tu mieszkać. Właśnie tu założyć rodzinę, kupić mieszkanie, pracować, wychować dzieci, żyć… Ostatnio jadąc do Grodziska Mazowieckiego usłyszałam w pociągu jak jedna dziewczyna mówiła, że przeprowadza się do Żyrardowa bo w Warszawie już się „namieszkała”. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mogła powiedzieć coś podobnego. Ja bez Warszawy umieram, więdnę. Szczególnie bliskie mi osoby doskonale to nie tylko wiedzą, ale i widzą na własne oczy.
„To jest moje miejsce, bo kocham to miejsce”
I choć nie mam nic do swojego rodzinnego miasta – czuje do niego naprawdę ogromny sentyment – to jednak nigdy nie czułam się w nim szczęśliwa. Zawsze chciałam stamtąd się wyrwać. Czekałam tylko na odpowiedni moment. To było dokładnie widać, kiedy zaraz po maturze wręcz desperacko szukałam pracy w Warszawie, żeby wreszcie tu zamieszkać. Czułam, że tu jest moje miejsce na ziemi.
Jednak dzięki pewnym ludziom czasami zaczynam się tu czuć jak jakiś intruz. Chodzi tu o rodowitych Warszawiaków, którzy plują w internecie jadem, że tacy jak ja kradną im ich teren, że nie jestem tu mile widziana, żebym wracała stamtąd skąd przyszłam. Nie mam pojęcia gdzie są ci pełni nienawiści, chciwi ludzie, którzy własnym rodakom żałują miejsca w stolicy Polski. W każdym razie nie spotkałam żadnego z nich w realnym świecie. Zdałam sobie niedawno sprawę, że nieświadomie przyciągam do siebie mnóstwo rodowitych Warszawiaków – nawet mój mąż się tu urodził. Ale żadna z tych osób nigdy mi nie wypomniała, że pochodzę z innego miasta. Dzięki nim czuję się jakbym była naprawdę u siebie, jakbym była jedną z nich. Ale potem znowu coś gdzieś do mnie dotrze i przypomni, że nie… ja nigdy w pełni Warszawianką nie będę. Nawet nie wiem czy po części kiedykolwiek będę mogła się tak nazwać. Może wtedy kiedy zacznę się tu rozliczać? Tyle reklam na około, że Warszawiak to nie tylko epitet, w znaczeniu, że prawdziwy warszawiak płaci tu podatki. Może jak zacznę je płacić to ktoś mi powie – „tak, teraz jesteś jedną z nas”?
„Ty mówisz że nie wolno, ja kocham te ulice
kocham to miasto jego klimat trzymam”
Kiedy ostatnio na święta wielkanocne jechałam do rodzinnego miasta (serio warszawiacy nie wyjeżdżają na święta do rodzin mieszkających po za Warszawą? Naprawdę?!) mój brat wstawił na fejsa status „powrót do domu”. Przeczytałam go i mówię „Ale to dziwne. Ja nie czuję się jakbym „wracała”, ja będę za kilka dni „wracała” do Warszawy, ja już czuję, że tu jest mój dom, do którego wracam.”. Ale czy według tej pewnej grupy Warszawiaków nie popełniam jakiegoś grzechu mówiąc, że tu jest mój dom? Tym bardziej, że na święta wracam do swoich rodziców, żeby ich odwiedzić?
Jest jeszcze jeden powód, dla którego moja psychika krzyczy do mnie każdego dnia „nigdy nie będziesz Warszawianką”. Ostatnio natrafiłam na quiz „Jakim typem warszawiaka jesteś”. Przy niektórych pytaniach żadne odpowiedzi do mnie nie pasowały, dlatego rozwiązałam ten test kilka razy jedynie z czystej ciekawości jakie są „typy” według jego autora. Jednym z nich był oczywiście „Warszawiak od pokoleń”. Opis tego typu brzmi: „Urodziłeś się w tym miejscu i nie zamieniłbyś go na żadne inne. Może nie znasz całej Warszawy tak dokładnie jak przyjezdni, ale każdy kawałek Twojego podwórka ma dla Ciebie znaczenie.”. Ten tekst dał mi mocno do myślenia. Ja zawsze chciałam znać tak dobrze Warszawę jak powstańcy, którzy potrafili się po niej poruszać nawet kanałami. I od początku znajomości z Pawłem miałam do niego pretensję, że ja znam Warszawę lepiej od niego, że on się ogranicza tylko do dzielnicy w której się wychował i do miejsc w których biegał z ludźmi z sekcji lekkoatletycznej. Byłam przekonana, że to rodowity Warszawiak powinien umieć mi pokazać każdy kąt tego miasta i opowiadać o nim wszystkie możliwe historie. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że poznać Warszawę to on może w każdej chwili – nawet teraz ze mną. Ale on ma coś cenniejszego, coś czego ja nigdy nie będę miała. Wspomnienia z dzieciństwa, które spędził w stolicy. A ja mogę co najwyżej sobie wycieczki szkolne do Arkadii przypominać. To mi strasznie pokazało różnicę między mną – przyjezdnym, który zna całą Warszawę, a Pawłem – rodowitym Warszawiakiem. Jemu nie była potrzebna cała Warszawa, wystarczyło te jak bardzo znaczące podwórko. On może teraz poznać Warszawę, a ja już nie będę miała swojego warszawskiego podwórka, w którym każdy kawałek ma znaczenie. Namiastkę tego może będę miała wychowując swoje dzieci, ale wszyscy wiemy, że to nie jest już to. Zresztą i czasy się zmieniły, więc tym bardziej nie będzie za bardzo porównania.
Cieszę się jak dziecko każdego dnia, kiedy budzę się i widzę Warszawę. Skaczę z radości, że udało mi się tu zamieszkać, znaleźć pracę czy studiować wymarzony kierunek. Z niecierpliwością oczekuję dnia, kiedy kupię wymarzone mieszkanie. Nie mogę się doczekać, kiedy pokaże swoim dzieciom stolicę moimi oczami. Właśnie – a czy one będą już mogły tytułować się mianem Warszawiaków?
W każdym razie ja na pewno nigdy nie poczuje się prawdziwą Warszawianką… To jedno z moich najskrytszych marzeń, które się nigdy nie spełni.
Jakby to powiedział Pumba: „Tam Twój dom, gdzie Twój zadek” :D
Ja być może nigdy nie spełnię marzenia o posiadaniu własnego kotka. Wyrosłam z niego, zanim zdążyło się spełnić.
Każdy ma przez całe życie w sobie coś z dziecka, więc jeszcze nic straconego! :)