Bezsenne noce, senne dni – Alina Białowąs
Chociaż książkę „Bezsenne noce, senne dni” autorstwa Aliny Białowąs mam za sobą już od dosyć dawna, to bardzo ciężko było mi się zabrać do napisania jej recenzji. Czytałam ją w nocnym pociągu na trasie Warszawa-Szczecin, aby jakoś przetrwać tę podróż. Niestety nie potrafię spać w środkach transportu. Na szczęście książkę czytało się bardzo szybko. Minus był tylko jeden – fabuła nie do końca do mnie trafiała. Książki Aliny Białowąs bardzo polubiłam, więc sięgając po „Bezsenne noce, senne dni” nie zagłębiałam się w opis znajdujący się z tyłu okładki. Być może jakbym była starszą czytelniczką, w wieku głównej bohaterki, to inaczej postrzegałabym tę pozycję. Chociaż w to też raczej wątpię.
Analiza małżeństwa z długim stażem
Pięćdziesięcioletnia Ewelina każdą noc spędza na przypatrywaniu się twarzy swojemu mężowi Radkowi i dokładnym analizowaniu ich trzydziestoletniego małżeństwa, które jest dla niej kompletnym rozczarowaniem. Uważa, że popełniła mezalians wychodząc za chłopaka pochodzącego ze wsi. W końcu sama odziedziczyła swoje drugie imię Rita po prababce, która wywodzi się z ziemiaństwa. Mąż co prawda wyglądał kiedyś jak Robert Redford, ale niestety pod względem charakteru i osobowości nie spełniał jej oczekiwań. Zdaje sobie sprawę, że to nigdy nie była miłość, tylko zauroczenie. Ma dość nudnego związku, w którym non stop pojawiają się kłótnie. Postanawia, że pozbędzie się swojego męża, chociaż jeszcze nie wie jak, bo morderstwo ani rozwód nie wchodzą w rachubę. W jakiś jednak sposób stanie się kobietą samotną, ale nie osamotnioną i rozpocznie zupełnie nowe życie.
Irytująca główna bohaterka
Nie polubiłam się z główną bohaterką i to bardzo. Irytowała mnie od samego początku. Jej infantylny tok rozumowania wywoływał u mnie poczucie zażenowania. Ewelina obwinia o wszystko swojego męża, nie dostrzegając żadnych wad u siebie. Potrafi tylko narzekać, ale żeby w jakikolwiek sposób zadbać o swoje małżeństwo, to już nie ma pani. Trochę na zasadzie czy się stoi czy się leży, to i tak się należy. Nie potrafi też szczerze rozmawiać z mężem, a jej zachowanie sprawia, że niezwykle anielska cierpliwość spokojnego i małomównego Radka powoli zaczyna się kończyć. Dobrze chociaż, że drugoplanowe postacie są o wiele sympatyczniejsze od Eweliny. W szczególności jej mama umie wywołać uśmiech na twarzy czytelnika.
Wiem, że kreacja takiej bohaterki, to celowy zabieg Aliny Białowąs, ale zapoznają się z jej przemyśleniami bardzo się męczyłam. Być może dlatego, że sama zawsze na pierwszym miejscu stawiam szczerą rozmowę. Uważam też, że jak coś się psuje to należy do naprawić, a nie od razu wyrzucać do kosza. A o związek małżeński powinny dbać obie strony i to każdego dnia. Obwinianie siebie nawzajem do niczego dobrego nie prowadzi. Być może gdybym miała inne podejście, to inaczej odebrałabym tę pozycję. Wydaje mi się, że to dobra lektura dla osób, które nie potrafią docenić swojego partnera i potrzebują wstrząsu, aby zobaczyć jaki skarb mają obok siebie. Jednak w mojej ocenie, jak na razie to najsłabsza powieść Aliny Białowąs, jaką miałam okazję przeczytać.
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Replika, a jeśli zakupisz książkę klikając jedną z opcji poniżej, ja otrzymam z tego niewielką prowizję: