_MG_0291a

„Weekend z książką” to cykl sobotnich postów w których będą ukazywały się recenzje pojedynczych książek, bądź krótkie opinie na temat trzech ostatnio przeczytanych przeze mnie pozycji, czyli „Ostatnio przeczytane”.

http://www.teologiapolityczna.pl/assets/Uploads/Wnuczka-Raguela7.jpg

Czy wyobrażaliście sobie kiedyś, jak wyglądałoby wasze życie, kiedy nagle stracilibyście wszystko? Dom, rodzinę, przyjaciół? Co byłoby, gdybyście nagle nie mieli dokąd ani do kogo wracać? Ludzie na ogół nie potrafię doceniać tego co mają, dopóki tego nie stracą. Ostatnimi czasy wiele mówi się o cieszeniu się z małych, codziennych rzeczy – często tak bardzo niepozornych, lecz ważnych w naszej egzystencji. Ile razy byliście wdzięczni za to, że macie kochającą rodzinę, ciepłe mieszkanie czy jedzenie w lodówce? A ile razy myśleliście nad ludźmi, którzy tego nie mają?

Książka Krzysztofa Koehlera pod tytułem „Wnuczka Raguela” jest historią dwójki młodych bezdomnych ludzi – chłopaka i dziewczyny, których losy przypadkowo się połączyły. Poznali się na warszawskim dworcu, gdzie dziewczynę zabrał ze sobą „władca” tamtejszego rejonu i jego świta. Chłopak mimo świadomości z kim zadziera, postanawia odzyskać dziewczynę, która od początku staje się dla niego, nie wiadomo tak naprawdę czemu, kimś ważnym i wartym poświęcenia. Tak bardzo, że gdy po jej odnalezieniu dowiedział się, że jest w ciąży, postanowił zająć się jej dzieckiem.

Autor ukazuje, że bezdomni również są ludźmi – potrafią kochać, czuć się odpowiedzialnym i robić wszystko co tylko się da, aby wrócić do lepszego życia. W bohaterach książki „Wnuczka Raguela” najbardziej doceniałam ich odwagę i pewność siebie. Dzięki temu mieli szansę na pozbycie się statusu bezdomnych. Byli bardzo zaradni, mieli często dobre pomysły, nie bali się innych ludzie. Jednak byli młodzi, dopiero dojrzewali. Często do tego towarzyszyło im zwątpienie, tak jak każdym z nas. Tylko w naszym przypadku najczęściej chodzi o niezdany egzamin czy awans w pracy. A u nich chodzi o zwątpienie w całe ich życie… w jego normalność. To sprawia, że popełniają na swojej drodze wiele błędów, które potrafią być tragiczne w skutkach.

„Wnuczka Raguela” nie należy do prostych, lekkich lektur. Już sam temat bezdomności na jakim opiera się cała książka jest ciężki i skomplikowany. Ponadto autor pokazuje go takim jakim jest naprawdę, bez żadnych ogródek i koloryzowania – czasami wręcz wulgarnie. Należy wspomnieć przy tym o języku i stylu jakim posługuje się Krzysztof Koehler, który również jest trudny i wymaga całkowitego skupienia się na lekturze. Czasami łatwo o zagubienie się w fabule, kiedy autor przerywa jeden wątek historii w najmniej oczekiwanym momencie, aby skupić się na innym. To na pewno nie jest lektura dla kogoś, kto szuka jedynie przyjemności w czytaniu. To pozycja smutna, niemiłosiernie bolesna. Pokazuje jak wygląda walka o przetrwanie wśród ludzi, którzy żyją na marginesie. Tam także istnieje konkurencja – o lepsze miejsce do spania czy o bardziej wyposażony śmietnik. Ponadto uczy wrażliwości, innego spojrzenia na świat bezdomnych, ale również szacunku dla „wykluczonych” ze społeczeństwa – zbyt często odczuwamy wstręt na ich widok nie zastanawiając się kim są i dlaczego znaleźli się w takim miejscu. Jednak zaznaczyć trzeba, że brak w tej pozycji nie potrzebnych wzruszeń czy innych zbędnych uczuć wyższych skłaniających czytelników do wzbudzenia określonych emocji w stosunku do bohaterów książki. Autor jedynie bezkompromisowo i bezlitośnie przedstawia prawdziwy świat bezdomnych. A jak to odbierzemy, należy już do nas samych.

Dla wielu ludzi bezdomni nie istnieją – są tylko alkoholicy zwani potocznie menelami, którzy potrafią tylko żebrać i nagabywać innych o drobne na kolejne tanie wino. Myślę, że to wynika z tego, że bezdomni tak się nie afiszują, często wstydzą się prosić o pomoc i wolę działać na własną rękę. Krzysztof Koehler pokazuje w „Córce Raguela”, że bezdomni są wśród nas nawet w miejscach, czy w momentach kiedy nawet o nich byśmy nie pomyśleli. Żyją wśród nas, lecz tak często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, nie zwracamy na nich uwagi.  A oni sami także wcale nie zabiegają o uwagę – czasami nawet uciekają, kiedy ktoś się do nich zwróci.

Pamiętam kiedy będąc nastolatką przeczytałam artykuł w lokalnej gazecie, że kolejny bezdomny nie przeżył nocy. To były początki srogiej zimy. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego może mieć miejsce, że człowiek traci życie przez to, że nie może nigdzie się schronić przed zimnem. Cieszyłam się później za każdym razem, kiedy dowiadywałam się o kolejnych schroniskach dla bezdomnych, o zapomogach chociażby w postaci jadłodajni czy rozdawanie produktów przez MOPS. O tym ostatnim krążą jednak przykre informacje, o tym, że jedzenie nie trafia wcale do najbiedniejszych rodzin, a produkty odbierane są często samochodami. A bezdomni często właśnie nawet nie przychodzą…

Zastanawiałam się często jakiego powodu tak wiele bezdomnych nie korzysta z pomocy różnych organizacji? Przez wiele lat obserwacji odniosłam wrażenie, że niektórzy ludzie są szczęśliwi z takiego stanu rzeczy. Czuję się wolni, nie muszą pracować, a jak są odpowiednio zaradni to jakoś znajdą sobie „miejscówkę”, żeby przeżyć gorszą pogodę. Oglądałam jakiś czas temu reportaż w którym usłyszałam, że to tak naprawdę od samych bezdomnych zależy jak będzie wyglądało ich życie, a tworząc organizację dajemy im zezwolenie na to, że faktycznie nie muszą pracować czy robić cokolwiek ze swoim życiem. Ale jeśli byśmy z tego zrezygnowali, to co by się stało w takim razie z tymi mniej zaradnymi?

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa M, a jeśli zakupisz książkę klikając jedną z opcji poniżej, ja otrzymam z tego niewielką prowizję:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *