minimalizm_nowy_format-01

Jako mała dziewczynka byłam prawdziwą perfekcyjną panią domu. Moja mama chwaliła się wszystkim wiecznym porządkiem w moim pokoju. Dodatkowo nie mogła się nadziwić, że z własnej woli sprzątam nawet… pokój własnego brata! Jednak z wiekiem stawałam się coraz większym chomikiem, co wiązało się z tym, że zaczęłam zbierać dosłownie wszystko. W moich szufladach mogliście znaleźć nawet puste pudełka po tic-tackach, bo zatwardziale uważałam, że mogą mi się kiedyś do czegoś przydać i szkoda ich tak po prostu wyrzucać. W końcu doszło do sytuacji, że musiałam przekopać się przez cały swój dobytek, żeby cokolwiek znaleźć. Wyobraźcie sobie jak wówczas wyglądał mój pokój.

Moja mama była w szoku. Za każdym razem kiedy zobaczyła mój pokój świeżo po tajfunie,  pytała mnie co się ze mną najlepszego stało? A ja wtedy zawsze tłumaczyłam się artystycznym nieładem. Świetna wymówka, prawda? Owszem, czasami próbowałam robić generalne porządki, ale szkoda mi się było pozbywać dosłownie wszystkiego. Kiedy kupiłam sobie nowe – mniejsze -meble do pokoju, nie pozbyłam się niczego – po prostu wyniosłam na strych co nie było mi „potrzebne w tej chwili”.

Co jakiś czas przypominała mi się pewna telenowela, która leciała w telewizji kiedy byłam mała. Cały dobytek jednej bohaterki mieścił się dosłownie w jednej szufladzie. Bardzo mi się podobało. Może nie chciałabym mieć jednej czy dwóch sukienek tak jak ona, ale wówczas zrozumiałam, że przedmioty szczęścia nie dają. A ponadto kiedy człowiek otacza się mniejszą ilością przedmiotów, potrafi skupić się na tym co naprawdę jest najważniejsze. To sprawiło, że podczas przeprowadzki do Warszawy postanowiłam, że na miejscu będę miała tylko niezbędne dla siebie rzeczy. Okazało się jednak, że dla mnie praktycznie wszystko właśnie takie jest. A to sprawiło, że wokół mnie nagle pojawiła się gromada przedmiotów. Co więcej – zaczęło mi brakować miejsca! Zaczęłam pracować na stoisku z książkami i dorabiać sobie jako konsultantka z Avonu i nim się obejrzałam na około siebie miałam mnóstwo książek oraz kosmetyków. Początkowo byłam zachwycona – wreszcie będę miała swoją własną ogromną biblioteczkę, a do tego mogę każdego dnia używać innego żelu pod prysznic czy szminki.

W końcu jednak zaczęłam odczuwać frustrację. Zdałam sobie sprawę, że jestem przytłoczona ilością przedmiotów, które mnie otaczają. Moi współlokatorzy też zaczęli zwracać mi uwagę, że powinnam „trochę” przystopować. Sama jednak miałam problem z robieniem jakichkolwiek porządków. Jestem wdzięczna Pawłowi, który zaczął przeglądać ze mną rzeczy jakie posiadałam i trzeźwo oceniać co tak naprawdę jest mi niezbędne. Zaczęliśmy od wyrzucenia połowy przeterminowanych kosmetyków, oddaniu ubrań na Caritas i ograniczeniu zamawianiu kolejnych zbędnych produktów z Avonu. Systematycznie też przeglądaliśmy różnorodne szpargały i „pamiątki”, których nazbierało się od groma i ciut ciut, a prawie żadne nie miały dla mnie tak sporego sentymentu jak mi się to początkowo wydawało. Jednak mimo wszystko czułam, że coś jest jeszcze nie tak. Czułam radość z każdego znikającego zbędnego przedmiotu z mojego życia, jednak wciąż wokół mnie panował istny chaos, którego nie potrafiłam ogarnąć.

_MG_3307a

Zaczęłam sporo czytać na temat minimalizmu i prostoty, którą coraz więcej ludzi wprowadza w swoim najbliższym otoczeniu. W ten sposób trafiłam na bloga prosty blog Anny Mularczyk-Meyer oraz na książkę jej autorstwa pod tytułem „Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym”. Ogromnie się cieszę, że miałam sposobność zapoznać się z tą pozycją, bo dzięki niej zrozumiałam wielu istotnych wiadomości na temat wprowadzania prosty do własnego życia. Dowiedziałam się między innymi, że podążam w dobrym kierunku – idę właściwą ścieżką, która prowadzi do prostoty jaka może dać mi prawdziwe szczęście. Prawidłowym krokiem okazało się odczekanie na właściwy moment, taki impuls do wprowadzania zmian. Działanie na przymus nie miałoby najmniejszego sensu, ponieważ bylibyśmy wówczas jeszcze bardziej niezadowoleni i nieszczęśliwi. Tak samo jak złą decyzją jest wprowadzanie dosłownej rewolucji w swoim otoczeniu – nagłe pozbycie się wszelkich rzeczy, nawet tych które nie są nam potrzebne, ale czujemy do nich sentyment. Po czymś takim raz dwa wrócimy do punktu wyjścia, uwierzcie. Dlatego najlepszą decyzją jest systematyczne i spokojne pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy. Jeśli czujemy, że jeszcze nie nadszedł czas na wyrzucenie ze swojego otoczenia jakiejś rzeczy – zostawmy ją jeszcze na jakiś czas, aby bez pośpiechu zastanowić się czy naprawdę jest dla nas taka cenna jak nam się wydaje. Kiedy wyrzucamy bądź oddajemy przedmioty, które z czystym sumieniem możemy określić mianem „niepotrzebne”, wtedy naprawdę czujemy radość, lekkość oraz zadowolenie. Wówczas faktycznie mamy wrażenie, że faktycznie pozbywamy się  zbędnego balastu, który przeszkadza nam w czerpaniu tego co najlepsze.

Warto sięgnąć po książkę „Minimalizm po polsku” nie tylko, aby zobaczyć podążamy we właściwym kierunku na drodze ku zdrowemu minimalizmowi, ale również czy w ogóle jest on dla nas odpowiedni. Taka prostota bowiem, nie jest dobra dla każdego. Niektórzy z nas lubią otaczać się ogromną ilością spraw do załatwienia czy przedmiotów. Autorka wyjaśnia nawet dlaczego osobom żyjącym jeszcze w czasach PRL tak często teraz jest pozbyć się jakiejkolwiek rzeczy, czy oprzeć się kolejnej promocji w sklepie. Ja dzięki książce Anny Mularczyk-Meyer zdałam sobie sprawę, że kocham kiedy coś się w moim życiu dzieje, bo wówczas czuję że żyję. Nie przeszkadza mi pośpiech ani tempo życia w Warszawie. Jednak od czasu do czasu potrzebuję odpoczynku, spokoju oraz prostoty w swoim otoczeniu. Mój pokój w domu rodzinnym urządziłam w taki sposób, że stał się moim azylem, w którym potrafię spędzać czas sama ze sobą i czuję się wówczas szczęśliwa. Pragnę, żeby tak wyglądało całe moje mieszkanie. Czuję potrzebę, żeby to miejsce było dla mnie takim samym azylem jak sam pokój, w którym spędziłam całe swoje dzieciństwo (a przede wszystkim okres liceum, kiedy był już po remoncie). Chcę żeby było miejscem, w którym mogę się zrelaksować za każdym razem kiedy wracam zmęczona po całym dniu załatwiania spraw, których jest czasami więcej niż godzin w dobie. Chcę, żeby zawsze panował w nim ład i porządek, żeby nie było w ani jednej zbędnej bądź niepasującej czy rozpraszającej uwagę rzeczy. Za każdym razem przed rozpoczęciem nauki muszę posprzątać pokój, bo jedynie w momencie kiedy czuję wolną, przez nic nie zakłóconą przestrzeń wokół siebie, potrafię skupić swoje myśli i wszystko sobie poukładać, zaplanować czy zapamiętać. Nie chcę jednak, żebym za każdym razem musiała w takich momentach sprzątać – chcę żeby porządek był niezbędnym elementem wystroju mojego otoczenia. Nie chcę być w sytuacji, kiedy przychodzi do mnie niezapowiedziany gość i muszę przepraszać go za bałagan, którego na pewno nie można nazwać artystycznym nieładem.

Moim największym problemem są teraz książki. Za każdym razem kiedy zaczynam coś robić to i tak kątem oka spoglądam na regał z piętrzącymi się nieprzeczytani pozycjami i zamiast skupić się na wykonywanej aktualnie czynności, zaczynam rozmyślać – kiedy wreszcie je wszystkie przeczytam? Czuję wówczas frustrację, ponieważ czas ucieka mi przez palce nawet nie wiem kiedy, a sprawy wciąż pozostają niezałatwione. Nie chcę mieć już ogromnej biblioteczki, ciężko mi jednak pozbyć się jakiekolwiek pozycji przez jej przeczytaniem. Autorka książki „Minimalizm po polsku” porusza w swoim dziele ten problem u ludzi, którzy nie potrafią pogodzić się z tym, że coś może ich ominąć. Ja również zaliczam się do tej grupy osób i to właśnie na tym odcinku drogi ku prostocie się zatrzymała i ciężko mi ruszyć dalej. Myślę jednak, że Annie Mularczyk-Meyer nie tylko udało się  pomóc mi dotrzeć do istoty mojego problemu, ale również skłonić mnie do tak głębokich refleksji, że kolejny krok będzie już teraz dla mnie łatwiejszy do wykonania. Co więcej, autorka pokazała mi jak wiele może mnie ominąć kiedy pozbędę się wreszcie zbędnych rzeczy, ale jednocześnie dała mi do zrozumienia co dzięki temu może mnie jeszcze cenniejszego spotkać  niż przykładowo nieprzeczytana książka.

_MG_3126a

Kiedyś nie rozumiałam jak można odłożyć nawet nudną książkę przed jej dokończeniem, albo jak wyjść z kina, kiedy film okazuje się do bani. Po przeczytaniu książki „Minimalizm po polsku” uświadomiłam sobie, że tak właśnie postępują ludzie, którzy cenią każdą minutę swojego życia i chcą ją wykorzystać jak najlepiej. Jeżeli również Ty chcesz należeć do Panów swojego czasu, a nie wiesz jak się do tego zabrać, albo czujesz frustrację z powodu zagraconego otoczenia, lecz nie wiesz jak się zabrać za porządki, polecam książkę Anny Mularczyk-Meyer pod tytułem „Minimalizm po polsku”. Osobiście nie należę do osób, które robią sobie postanowienia noworoczne, ale może minimalizm będzie właśnie dla Ciebie celem na przyszły rok? Autorka nie posprząta za Ciebie w Twoim życiu, ani nie wskaże Ci co masz z niego wyrzucić, ale uświadomi Ci jakie błędy prawdopodobnie popełniać i na przykładzie własnym i innych ludzi pokaże Ci jak wiele jest rozwiązań mających na celu ich naprawienie. „Minimalizm po polsku” nie jest jedynie odpowiedzią na pytanie jak w naszym kraju wygląda proste życie, lecz również dzieło Anny Mularczyk-Meyer może być dla każdego czytelnika, tak jak w moim przypadku, kolejnym krokiem do poznania samego siebie. Koniecznie przekonaj się sam czy dla Ciebie również nim będzie!

E-bookrecenzencki otrzymałam od Black Publishing, a jeśli zakupisz książkę klikając jedną z opcji poniżej, ja otrzymam z tego niewielką prowizję:

7 komentarzy

  1. Dla mnie nie jest problemem odłożenie książki w połowie, gdy jest nudna i męczy mnie czytanie. Chociaż doczytuję do końca te, które otrzymałam do recenzji – rzetelność i szczerość – tego od siebie wymagam. Ale już własne egzemplarze, kupione za własne pieniądze albo otrzymane w prezencie odkładam, gdy mnie męczą. Nieco inaczej wygląda sprawa z pierdółkami… Też ciężko mi się z nimi rozstać, choć przecież wiem, że do niczego nie są mi potrzebne. Rok mieszkam na nowym mieszkaniu, w trakcie przeprowadzki wyrzuciłam bardzo dużo rzeczy, ale przez 12-13 miesięcy znów sporo mi się tego nazbierało. Czas zrobić porządki przed sylwestrem, takie naprawdę porządne! W książkach już wstępnie zrobiłam, ale… Ten sentyment do pierdółek… ;)

  2. Jestem wyuczoną minimalistką. Zaczęłam od sprzątania piwnicy i wyrzucania zbędnych rzeczy, skończyłam na porządkach wokół siebie. Pozbyłam się nie tylko starych ciuchów, ale także niefajnych znajomych. Teraz mam mniej ciuchów i mniej przyjaciół, ale takich naprawdę fajnych. I czuję się szczęśliwa.

    Iwona Siekierska
  3. Oj, ja niestety jestem nalogowym chomikiem. Tone pod samymi niezbednymi rzeczami i niestety to jest ogromny stres. Wreszcie nachodzi mnie, zeby to wszystko wyrzucic i przez chwile kontempuluje perfekcyjny spokoj ducha… Ale z czasem natura chomika i sklonnosc do chomikowania bierze gore i wszystko zaczyna sie od poczatku. Pozdrawiam serdecznie Beata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *