Tak jak postanowień noworocznych nie cierpię, tak podsumowania roku wprost kocham. Uwielbiam ten moment, kiedy siadam do czytania pamiętnika, postów na blogu czy zdjęć z danego roku. Nierzadko wtedy łezka kręci mi się od pięknych wspomnień. To też taka chwila refleksji nad sobą, tym co przez te dwanaście miesięcy osiągnęliśmy, czego się nauczyliśmy bądź doświadczyliśmy. W tym roku jeszcze bardziej doceniłam podsumowanie roku, ponieważ złapałam się nad tym, że zaczęłam go oceniać tylko przez pryzmat ciężkich dla mnie wydarzeń z jego drugiej połowy. Wszystko co wydarzyło się do lipca gdzieś mi uciekło. A tak miałam okazję przypomnieć sobie wszystkie wydarzenia od początku stycznia i powiedzieć „Wow! Jednak ten rok był naprawdę dobry, mimo wszystkich przeciwności losu!”. I w tym roku nie odnoszę wrażenia, że gdzieś mi uciekł!;)

 

Pamiętacie post gdzie wspomniałam o krążącym przesądzie, że podobno od tego jak spędzimy sylwestra, zależy jak będzie wyglądał nasz cały rok? Szczerze mówiąc, u mnie kolejny raz jest w tym ziarenko prawdy! Chciałam Sylwestra spędzić spokojnie, ale intensywnie… jednak nie do końca się udało. Intensywny był, ale raczej nie spokojny. Z dziewczynami zaczęłyśmy rozmawiać o moim i Pawła ślubie, a wiadomo jak ten temat jest ekscytujący! Do tego, żeby było śmieszniej, koleżanka malowała mi paznokcie już po kilku drinkach. Sylwester należał niewątpliwie do tych udanych. Zdecydowanie był bardzo emocjonujący, nie zabrakło podczas niego nawet łez. Jednakże te łzy okazały się dla mnie swoistą nauką. I taki też okazał się być cały mój rok. Pełen różnorodnych emocji – nie zawsze tych dobrych, ale w końcowym rezultacie bardzo udany i dający kolejną potężną lekcję życia. I wiecie co? Cieszę się, że nie był spokojny. Ja jednak kocham jak coś cały czas się dzieje. Wtedy czuję, że naprawdę żyję!

_MG_1727a

W każdym razie sytuacja ze zdrowiem z ubiegłego roku już się nie powtórzyła. Staram się o nie dbać jak tylko potrafię – sypiam minimum siedem godzin, nie przepracowuję się, uważam na to co jem i w ramach możliwości regularnie ćwiczę. Jedynie moje zdrowie psychiczne podupadło pod koniec roku, ale już z tego wychodzę. A z wydarzeń, które się przyczyniły do tego „upadku”, wyciągam wnioski na przyszłość.

 

Początek roku przyniósł mi nową pracę, która sprawiła, że odżyłam. W lutym spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa i pojechałam do Wrocławia.

_MG_4308a

W pierwszej połowie roku zdecydowałam się na uczestniczenie w dwóch szkoleniach Adama Jakubiaka w Piasecznie, jednakże sposób pracy oraz osobowość wspomnianego trenera bardzo mi się nie spodobała i podjęłam decyzję, że nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. Niech działa sobie jak chce – życzę mu powodzenia – jednak ja nie chcę już brać w tym udziału.

_MG_5781a

Ponadto w marcu i kwietniu miałam okazję uczestniczyć w India Fest – Holi Edition oraz późniejszym Fest Asia. Dzięki wydarzeniu Smaczny Targ „Bez glutenu” odkryłam klubokawiarnie Znajomi Znajomych. Bardzo polubiłam to miejsce i zawsze z chęcią się tam wybieram. I za każdym razem wypatruję wtedy panów z firmy Zotter, żeby kupić kolejną przepyszną i zdrową czekoladę! Moje podniebienie je uwielbia! W maju kolejny raz pojawiłam się na Warsaw Challenge. Kocham to wydarzenie! Niedługo potem odbyły się Warszawskie Tragi Książki, których również nie mogłam przegapić. Spotkałam się wówczas z Dziarskim Dziadkiem! 20 czerwca po raz kolejny ćwiczyłam razem z Ewą Chodakowską podczas największego otwartego treningu w Polsce. W tym roku zawitałam również na Bollywood Days. A pod koniec roku jeszcze wybraliśmy się z Pawłem spontanicznie na indyjskie święto Diwali, które odbyło się w Clubie Mirage.

_MG_4707a_MG_5620a

W 2015 roku odkryłam, że kocham wstawać rano i kłaść się o wczesnej godzinie! Nie udało mi się przez cały rok utrzymać rytmu o którym pisałam w kwietniu, ale powoli do niego wracam. Już mocuję na nowo swoje skrzydła, które sprawiały, że wówczas wręcz wylatywałam z łóżka.;)

 

W maju zdecydowałam się na podjęcie się nowego biznesu, nad którym cały czas spokojnie sobie pracuję. To chyba jedyny aspekt do którego podchodzę tak spokojnie, bez pośpiechu. Dzięki tej decyzji miałam okazję być na trzech szkoleniach w Gdańsku, gdzie poznałam sporo pozytywnych ludzi. Przy okazji odnowiłam stare znajomości z czasów licealnych. Tym sposobem jedna moja bardzo dobra koleżanka z tamtych czasów została moją świadkową i teraz utrzymujemy już regularny kontakt. Okazało się, że mamy więcej wspólnego niż wydawało nam się wcześniej. Teraz każde nasze spotkanie jest dla mnie ogromnym źródłem motywacji i inspiracji. Kocham to!

_MG_1628a

Mniej więcej w połowie roku powstał post „Życia mi za mało”. Wszystkie uczucia jakie mi wówczas towarzyszyły, mam teraz wrażenie, że były taką ciszą przed burzą, która miała rozpocząć się pod koniec lipca i trwać mniej więcej cztery miesiące. Kolejny post, jaki się pojawił się pod koniec sierpnia, już nie był tak pozytywny jak jego poprzednik. Bliscy, z którymi rozmawiałam o mojej sytuacji, byli przerażeni. Widzieli, że ziemia mi się osunęła spod nóg, a życie co i rusz wymykało się z rąk. I tak jak w maju negatywne myśli nie powodowały, że przestałam realizować swój plan działania, tak pod koniec roku nie byłam w stanie robić praktycznie nic. Dlatego wciąż mało postów ślubnych, a o podróży poślubnej nie wspomniałam ani słowem. Nie miałam na to sił. Ale nie martwcie się – wracam już do siebie, wena mnie coraz częściej odwiedza, a motywacja do działania przybywa z podwójną mocą! Będzie dobrze! Wszystko powoli nadrobię i wyjdę z powrotem na prostą. Wydostałam się już z „dołka”, teraz już wspinam się na górę z której spadłam. Ostrożniej, z wyciągniętymi wnioskami z tego upadku. Już w październiku podjęłam pewne kroki w poszukiwaniu zaginionego szczęścia. Znajomość o której pisałam w tym poście nie zakończyła się. Kilka szczerych rozmów pokazało, że nie byłaby to dobra decyzja. Może kiedyś napiszę o tym więcej, na razie jednak chcę zostawić to dla siebie.;)

 

Postów ślubnych prawie nie ma (o zespole, o sali ślubnej) a z naszej pierwszej już małżeńskiej podróży na razie nie pojawiły się wcale, ale tu wam trochę szczegółów zdradzę.

Ślub odbył się pierwszego sierpnia w mojej rodzinnej miejscowości Przasnysz, a wesele tak jak już wspominałam w poście w Gospodzie pod Kasztanem. Jestem ogromnie zadowolona ze wszystkiego! Było lepiej niż sobie wyobrażałam, co nie znaczy, że idealnie. Ale cieszę się z tego, bo to tylko dodało smaczku i dodatkowych emocji. Między innymi okazało się, że pewne rzeczy nie były dopięte na ostatni guzik i przez to pewne sytuacje wymagały intuicyjnego działania, które nierzadko wychodziło śmiesznie. Jedynie pewne okoliczności, które wydarzyły się przed ślubem sprawiły, że nie do końca było tak jak być powinno. Ale to pokazało mi, że nie wszystko jest zależne od nas. Jednak pomijając tę niezależną od nas sytuację, o której ze względów osobistych nie będę więcej pisała, zarówno ślub i wesele wywołuje we mnie szeroki uśmiech na twarzy. Szkoda tylko, że czas tak szybko płynął, a siły witalne nie były nieskończone.;) Wesele skończyło się około 6 nad ranem. Następnego dnia mieliśmy jeszcze krótkie poprawiny. No i oczywiście tydzień przed ślubem świadkowa zorganizowała mi niezapomniany (ale taki jak chciałam – ze smakiem, bez głupich zabaw czy pokazów) wieczór panieński.

7 sierpnia zrobiliśmy sobie sesję plenerową, a w poniedziałek z samego rana wyruszyliśmy w podroż poślubną. Zaczęliśmy od Lublina. Potem zawitaliśmy w Sanoku, gdzie mieliśmy nocleg. Następnego dnia zwiedziliśmy Bieszczadzki Park Narodowy i Jezioro Solińskie. Nocą dotarliśmy do Poronina pod Zakopanem. Środowe popołudnie spędziliśmy nad Morskim Okiem, a wieczór na Krupówkach. W czwartek z samego rana wyruszyliśmy do Częstochowy. W drodze do Wrocławia (gdzie mieliśmy zaplanowany tylko nocleg) zahaczyliśmy o Opole, gdzie mieszka mój kuzyn. Jak tylko wyjechaliśmy z Opola spotkała nas przygoda w postaci przebitej opony. To była niemiła niespodzianka, bo opony przed wyjazdem były sprawdzane i wszystko było okej. Widocznie podróż po górach była ponad ich siły. Wszystkie zostały wymienione następnego dnia rano we Wrocławiu. Śmieliśmy się potem, że przejechaliśmy całą Polskę tylko po to, żeby opony zmienić.;) Przed południem wyruszyliśmy z Wrocławia do Szczecina. Tu kolejna przygoda nas czekała, bo źle skręciliśmy na autostradzie niemieckiej i się trochę pogubiliśmy. Tak więc dotarliśmy do Szczecina z „lekkim” opóźnieniem. Szczecin zdobył moje serce tak jak się tego spodziewałam. To zdecydowanie trzecie moje ukochane miasto Polski. Przy okazji spotkałam się z Antyśką z bloga Kulturalny Kącik i po raz pierwszy z moim przyjacielem, którego poznałam 6 lat temu przez internet! Tyle emocji!!!;) Podróż zakończyliśmy szkoleniem w Gdańsku. Do Warszawy wróciliśmy w nocy z 16 na 17 sierpnia. Powiem tylko tyle – warto było!

Później już musiałam skupić się na sprawach uczelnianych, bo tak jak pisałam w poprzednim poście – w tym roku chce wszystko zaliczyć w pierwszym terminie. Dopiero niedawno zaczęłam znowu „bywać”. Byłam między innymi na wystawie WARSAW ON AIR Macieja Margasa, koncercie Lemona w Stodole oraz ostatnio na koncercie Eldo i Grubsona w 1500m2 do wynajęcia. Nie udało mi się w tym roku przybyć na Blogowigilię, ale tak jak rok temu nocowała u mnie Ania z bloga BlueKangaroo – jednak tym razem ze swoim chłopakiem. A sylwestra spędziłam praktycznie z tą samą ekipą co ostatnie dwa. I jedynym słowem mogę go określić jako niezapomniany.;)

 

Tak więc rok kończę z pozytywnymi myślami w głowie i poczuciem, że powoli odnajduję swoje zagubione szczęście. I jeszcze raz powtórzę – to był naprawdę dobry rok mimo wszystko. A może nawet nie „mimo wszystko”, bo dzięki trudnym sytuacjom jakie mnie spotkały wiele się nauczyłam?

_MG_6139a

A jeżeli chcecie dowiedzieć się o mnie czegoś więcej, to w tym roku stworzyłam pierwszy post z cyklu 30 faktów o mnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *